Siedzę na piasku, mocząc końcówki palców u stóp w oceanie.
Prawą ręką zataczam przed sobą małe kółeczka, z których później powstają serca, ale zaraz zmywa je woda. Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Odchylam się nieco do tyłu, ale zaraz wracam do poprzedniej pozycji, podciągam kolana pod brodę i przytrzymuję je rękami, a na końcu splatam dłonie. Świeci przepiękne słońce, wydaje się jakby inne niż w Londynie, niebo zdumiewa mnie swoją błękitnością, a to biało-szare mewy imponują mi lotnymi akrobacjami. Próbuję wszystko zrozumieć. Próbuję jakoś złożyć wszystkie czynniki w jedno. Próbuję uspokoić się. Próbuję zapomnieć. Nic jednak nie jest takie proste,
jak się wydaje. Zwłaszcza w takim przypadku.
Zwłaszcza w moim przypadku.
***
W Los Angeles jestem już ponad miesiąc. Musiałam rzucić college w Londynie i szukać czegoś tutaj.
Na szczęście znalazłam dosyć dobrą uczelnię, z prawie takimi samymi wymaganiami jak w poprzedniej. Dogadałam się z nauczycielami z UK, którzy zgodzili się przesłać moje oceny do nowej szkoły, wobec czego miałam mniej nadrabiania. Poznałam już kilka osób, niektóre z nich skojarzyły mnie z moim poprzednim życiem, co lekko mnie zmartwiło, ale doszłam do wniosku, że kiedy wypytają o wszystko, a ja odpowiem, skończą im się tematy i im się znudzę. Tylko czekać. Codziennie dostałam mnóstwo sms'ów od przyjaciół z rodzinnego miasta, m.in. Perrie czy Danielle. Szczerze? Kiedy wsiadałam w samolot, który kierował się do USA, zdawało mi się, że zamknęłam pewien rozdział i nigdy już do niego nie wrócę. Jednak te telefony, zdjęcia, pamiątki, przypominały mi o wszystkim, wobec czego tak naprawdę nic tam nie zostawiłam. To wszystko przyjechało ze mną. Z jednej strony się cieszyłam, a z drugiej nie. Z jednej strony uwielbiałam to uczucie, że mam tak wspaniałych przyjaciół, z drugiej non stop przypominałam sobie o Harrym. A ja naprawdę chciałam próbować zapomnieć. Zacząć nowe życie. Los Angeles jednak mi w tym nie pomagało, gdyż gdzie się nie ruszyłam były jakieś koszulki z wizerunkiem One Direction, torebki, bransoletki, buty, gadżety, plakaty itp. Przez jakiś czas złościłam się o to, w końcu doszłam do wniosku, że oni stali się częścią mojego życia, nieważne, czy to dobrze, czy to źle, ale stali się i nigdy już nie odejdą.
Z moją mamą nie utrzymuję żadnych kontaktów, pomimo, że mieszka na tym samym kontynencie. Nawet nie wiem, czy tata ją poinformował o tym, że się tu przeprowadziliśmy. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że tego nie zrobił. Naprawdę - ona nas zraniła, niestety chyba tego nie rozumiała.
Lux posłaliśmy do przedszkola, a kiedy "nie miała ochoty" zostawała w domu z opiekunką Lolly.
Wszystko zaczęło się układać. Wreszcie odżyłam, z powrotem zaczęłam jeść. Nie - ja się nie głodziłam.
Po prostu przez ten cały stres, wydarzenia, które stawały się tak szybko, odbierały mi czas na takie rzeczy jak jedzenie. Może śmiesznie to zabrzmi, ale nauczyłam się żyć bez niego. Były dni (jeszcze w UK),
że jadłam tylko batonika, czy zwykłe, zielone jabłko. Popiłam je sokiem lub wodą i to by było na tyle.
Teraz mam ochotę na wszystko. Razem z tatą co piątek urządzamy sobie jakiś "wieczorek". Ostatnio był "wieczorek meksykański". Wspólnie przyrządziliśmy jedzenie typowe dla tego kraju, a po skosztowaniu głosowaliśmy co było najlepsze i wybieraliśmy kolejną kulturę. W szkole osiągam najwyższe oceny, dostaję propozycje nie do odrzucenia. Zgłosiłam się nawet do zespołu muzycznego, czasami zdarza nam się występować na czyichś urodzinach, bądź w klubach - wiecie, dopiero się rozkręcamy, jeszcze wszystko przed nami. Wychodzi na to, że jest idealnie. Perfekcyjnie. Tak, jak zawsze chciałam, żeby było. Zastanawiacie się pewnie, czy jestem szczęśliwa? Heh. Ciężko stwierdzić. Szczęście jakie mam teraz jest nieporównywalne do szczęścia jakie miałam z Harrym. Każda chwila spędzona z nim, była jak dar od Boga. Jego uśmiech, pocałunek, spojrzenie, które zawsze wzbudzało we mnie milion emocji na raz.
W LA mijam na chodniku kilkunastu bardzo przystojnych chłopaków, rzucających mi zalotne spojrzenie.
Z niektórymi pogadałam, byli mili, śmieszni, romantyczni. Jednak żaden z nich nie był taki jak Styles.
Myślę, że nie ma takiego drugiego człowieka. Nawet jeżeli ktoś by próbował, jego nikt nie zastąpi. Tak czy siak, muszę pogodzić się z tym, że nigdy już nie będziemy razem. Jest to dla mnie cholernie ciężkie po tym, co wspólnie przeżyliśmy. Ale teraz nie ma już odwrotu. Nie ma guzika "replay". Nie ma guzika "cofnij". Może jak wcześniej wspomniałam, ten związek był ustawiony? Może coś/ktoś chciał dać nam wyzwanie?
I sprawdzić, czy uda nam się pokonać przeciwności losu? Nie udało nam się, ale kto mówi, że nigdy nie spotkamy na swojej drodze nikogo innego z kim może życie nam się ułoży? Mam nadzieję, że Harry jest teraz szczęśliwy. Czuję się spełniona, bo pomogłam mu zdobyć zawód marzeń. Ustawił się już na wieki. Ma pieniądze, fanów, którzy zrobią dla niego wszystko. Miłości mu na pewno nie brakuje. A czy mnie? Mam nadzieję, że tak. Ale w końcu nauczy się żyć beze mnie tak, jak i ja bez niego. Musimy. Nie mamy innego wyboru, po prostu trzeba unieść głowę i iść przed siebie. Życie stawia wiele poprzeczek. Jedną uda nam się przeskoczyć, inną zawalimy, ale nigdy nie możemy się poddać.
Na szczęście znalazłam dosyć dobrą uczelnię, z prawie takimi samymi wymaganiami jak w poprzedniej. Dogadałam się z nauczycielami z UK, którzy zgodzili się przesłać moje oceny do nowej szkoły, wobec czego miałam mniej nadrabiania. Poznałam już kilka osób, niektóre z nich skojarzyły mnie z moim poprzednim życiem, co lekko mnie zmartwiło, ale doszłam do wniosku, że kiedy wypytają o wszystko, a ja odpowiem, skończą im się tematy i im się znudzę. Tylko czekać. Codziennie dostałam mnóstwo sms'ów od przyjaciół z rodzinnego miasta, m.in. Perrie czy Danielle. Szczerze? Kiedy wsiadałam w samolot, który kierował się do USA, zdawało mi się, że zamknęłam pewien rozdział i nigdy już do niego nie wrócę. Jednak te telefony, zdjęcia, pamiątki, przypominały mi o wszystkim, wobec czego tak naprawdę nic tam nie zostawiłam. To wszystko przyjechało ze mną. Z jednej strony się cieszyłam, a z drugiej nie. Z jednej strony uwielbiałam to uczucie, że mam tak wspaniałych przyjaciół, z drugiej non stop przypominałam sobie o Harrym. A ja naprawdę chciałam próbować zapomnieć. Zacząć nowe życie. Los Angeles jednak mi w tym nie pomagało, gdyż gdzie się nie ruszyłam były jakieś koszulki z wizerunkiem One Direction, torebki, bransoletki, buty, gadżety, plakaty itp. Przez jakiś czas złościłam się o to, w końcu doszłam do wniosku, że oni stali się częścią mojego życia, nieważne, czy to dobrze, czy to źle, ale stali się i nigdy już nie odejdą.
Z moją mamą nie utrzymuję żadnych kontaktów, pomimo, że mieszka na tym samym kontynencie. Nawet nie wiem, czy tata ją poinformował o tym, że się tu przeprowadziliśmy. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że tego nie zrobił. Naprawdę - ona nas zraniła, niestety chyba tego nie rozumiała.
Lux posłaliśmy do przedszkola, a kiedy "nie miała ochoty" zostawała w domu z opiekunką Lolly.
Wszystko zaczęło się układać. Wreszcie odżyłam, z powrotem zaczęłam jeść. Nie - ja się nie głodziłam.
Po prostu przez ten cały stres, wydarzenia, które stawały się tak szybko, odbierały mi czas na takie rzeczy jak jedzenie. Może śmiesznie to zabrzmi, ale nauczyłam się żyć bez niego. Były dni (jeszcze w UK),
że jadłam tylko batonika, czy zwykłe, zielone jabłko. Popiłam je sokiem lub wodą i to by było na tyle.
Teraz mam ochotę na wszystko. Razem z tatą co piątek urządzamy sobie jakiś "wieczorek". Ostatnio był "wieczorek meksykański". Wspólnie przyrządziliśmy jedzenie typowe dla tego kraju, a po skosztowaniu głosowaliśmy co było najlepsze i wybieraliśmy kolejną kulturę. W szkole osiągam najwyższe oceny, dostaję propozycje nie do odrzucenia. Zgłosiłam się nawet do zespołu muzycznego, czasami zdarza nam się występować na czyichś urodzinach, bądź w klubach - wiecie, dopiero się rozkręcamy, jeszcze wszystko przed nami. Wychodzi na to, że jest idealnie. Perfekcyjnie. Tak, jak zawsze chciałam, żeby było. Zastanawiacie się pewnie, czy jestem szczęśliwa? Heh. Ciężko stwierdzić. Szczęście jakie mam teraz jest nieporównywalne do szczęścia jakie miałam z Harrym. Każda chwila spędzona z nim, była jak dar od Boga. Jego uśmiech, pocałunek, spojrzenie, które zawsze wzbudzało we mnie milion emocji na raz.
W LA mijam na chodniku kilkunastu bardzo przystojnych chłopaków, rzucających mi zalotne spojrzenie.
Z niektórymi pogadałam, byli mili, śmieszni, romantyczni. Jednak żaden z nich nie był taki jak Styles.
Myślę, że nie ma takiego drugiego człowieka. Nawet jeżeli ktoś by próbował, jego nikt nie zastąpi. Tak czy siak, muszę pogodzić się z tym, że nigdy już nie będziemy razem. Jest to dla mnie cholernie ciężkie po tym, co wspólnie przeżyliśmy. Ale teraz nie ma już odwrotu. Nie ma guzika "replay". Nie ma guzika "cofnij". Może jak wcześniej wspomniałam, ten związek był ustawiony? Może coś/ktoś chciał dać nam wyzwanie?
I sprawdzić, czy uda nam się pokonać przeciwności losu? Nie udało nam się, ale kto mówi, że nigdy nie spotkamy na swojej drodze nikogo innego z kim może życie nam się ułoży? Mam nadzieję, że Harry jest teraz szczęśliwy. Czuję się spełniona, bo pomogłam mu zdobyć zawód marzeń. Ustawił się już na wieki. Ma pieniądze, fanów, którzy zrobią dla niego wszystko. Miłości mu na pewno nie brakuje. A czy mnie? Mam nadzieję, że tak. Ale w końcu nauczy się żyć beze mnie tak, jak i ja bez niego. Musimy. Nie mamy innego wyboru, po prostu trzeba unieść głowę i iść przed siebie. Życie stawia wiele poprzeczek. Jedną uda nam się przeskoczyć, inną zawalimy, ale nigdy nie możemy się poddać.
***
*dźwięk przychodzącego powiadomienia na instagramie*
Podeszłam do laptopa i poruszyłam myszką, by włączył się ekran. Zjechałam paskiem w dół i ujrzałam zdjęcie swoje i Harrego. Świeczki pojawiły mi się w oczach, a serce zaczęło walić mi jak młot.
Podpisał je : "Na zawsze moja, kocham Cię".
Uśmiechnęłam się ocierając policzki mokre od łez i odpisałam:
"Może pewnego dnia będziemy mieszkać na tym samym kontynencie."
Zdaje się, że to koniec.
Co przyniesie czas?
Zobaczymy.
Może któregoś dnia znów się zejdziemy i pokażemy wszystkim,
że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko?
Póki co nasz rozdział się kończy.
Lecz historia dopiero się zaczęła.
________
Bardzo, ale to bardzo chciałam podziękować Wam za uczestniczenie w tym wszystkim.
Dziękuję za cudowne komentarze, które niezwykle mnie podbudowywały.
Dzięki Wam uwierzyłam, że mogę wiele, a to co robię niekoniecznie jest takie "bez sensu",
jak wcześniej myślałam.
Zdecydowanie podnieśliście mnie na duchu.
Dziękuję za to, że czytaliście dogłębnie każdy rozdział.
Czy był dobry, czy zły,
ciekawy, czy nudny,
głupi, czy fajny - bo i takie się zdarzały.
Dziękuję za szczere opinie, czasami słowa krytyki.
Cieszę się, że zaczęłam to pisać, bo poznałam wiele nowych osób,
które pokochałam jak siostry.
Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy jak wiele dla mnie znaczycie!
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz
DZIĘKUJĘ.
Że mogłam być dla Was,
pisać dla Was,
i ..
że chociaż przez chwilę mogłam wczuć się w postać głównej bohaterki
i opisać życie o jakim marzę*,
podzielić się tym z Wami
i przez chwilę poczuć się jak najszczęśliwsza osoba na ziemi.
DZIĘ-KU-JĘ
*no może bez tej końcówki :)
Ps. Mam w planach kolejne opowiadanie, więc jeżeli chcecie, żebym Was poinformowała kiedy powstanie, zostawcie w komentarzu jakieś dane do siebie (twitter, facebook),
żebym mogła Was znaleźć :)
Ps2. Spełnicie moją ostatnią prośbę? :)
Napiszcie w komentarzu, skopiujcie, jak tam chcecie,
swój/swoje ulubiony/e momenty z tego opowiadania.
Wspomnijcie co Wam się najbardziej podobało i jest też to dla Was ostatnia chwila na jakieś słowa krytyki - np. czego było za dużo/ za mało.
To jednocześnie sprawi, że wspólnie podsumujemy tę historię,
a jednocześnie da mi wskazówki na następnego bloga.
JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ - Wasza Ada. <3
kontakt ze mną : @_Adriaanna_
Podeszłam do laptopa i poruszyłam myszką, by włączył się ekran. Zjechałam paskiem w dół i ujrzałam zdjęcie swoje i Harrego. Świeczki pojawiły mi się w oczach, a serce zaczęło walić mi jak młot.
Podpisał je : "Na zawsze moja, kocham Cię".
Uśmiechnęłam się ocierając policzki mokre od łez i odpisałam:
"Może pewnego dnia będziemy mieszkać na tym samym kontynencie."
Zdaje się, że to koniec.
Co przyniesie czas?
Zobaczymy.
Może któregoś dnia znów się zejdziemy i pokażemy wszystkim,
że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko?
Póki co nasz rozdział się kończy.
Lecz historia dopiero się zaczęła.
________
Bardzo, ale to bardzo chciałam podziękować Wam za uczestniczenie w tym wszystkim.
Dziękuję za cudowne komentarze, które niezwykle mnie podbudowywały.
Dzięki Wam uwierzyłam, że mogę wiele, a to co robię niekoniecznie jest takie "bez sensu",
jak wcześniej myślałam.
Zdecydowanie podnieśliście mnie na duchu.
Dziękuję za to, że czytaliście dogłębnie każdy rozdział.
Czy był dobry, czy zły,
ciekawy, czy nudny,
głupi, czy fajny - bo i takie się zdarzały.
Dziękuję za szczere opinie, czasami słowa krytyki.
Cieszę się, że zaczęłam to pisać, bo poznałam wiele nowych osób,
które pokochałam jak siostry.
Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy jak wiele dla mnie znaczycie!
Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz
DZIĘKUJĘ.
Że mogłam być dla Was,
pisać dla Was,
i ..
że chociaż przez chwilę mogłam wczuć się w postać głównej bohaterki
i opisać życie o jakim marzę*,
podzielić się tym z Wami
i przez chwilę poczuć się jak najszczęśliwsza osoba na ziemi.
DZIĘ-KU-JĘ
*no może bez tej końcówki :)
Ps. Mam w planach kolejne opowiadanie, więc jeżeli chcecie, żebym Was poinformowała kiedy powstanie, zostawcie w komentarzu jakieś dane do siebie (twitter, facebook),
żebym mogła Was znaleźć :)
Ps2. Spełnicie moją ostatnią prośbę? :)
Napiszcie w komentarzu, skopiujcie, jak tam chcecie,
swój/swoje ulubiony/e momenty z tego opowiadania.
Wspomnijcie co Wam się najbardziej podobało i jest też to dla Was ostatnia chwila na jakieś słowa krytyki - np. czego było za dużo/ za mało.
To jednocześnie sprawi, że wspólnie podsumujemy tę historię,
a jednocześnie da mi wskazówki na następnego bloga.
JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ - Wasza Ada. <3
kontakt ze mną : @_Adriaanna_